Dlaczego „Złe książki” mogą być naprawdę złe?

Seria: Złe książki



Kiedyś usłyszałam hasło: „nie sztuka mówić o książkach, które się przeczytało”. Choć powtarzałam je jak mantrę przed każdym egzaminem z literatury, tak teraz mam pewne wątpliwości co do jego prawdziwości. Zdaję sobie sprawę z tego, że będę brzmieć jak mój „ulubiony” krytyk literacki, jednak chcę, aby ten komentarz się pojawił – mimo że nie stoi na straży niczego, to jest po coś.  Stanowi refleksję na temat oglądających i słuchających popularnego programu Pawła Opydo.

Na cykl „Złe książki” natrafiłam, gdy autor jeszcze (pewnie) nie spodziewał się, że zrobi z tego serię na vlogu. Muszę przyznać, że czytane wtedy po raz pierwszy „na żywo” „50 twarzy Greya” rozbawiło mnie, a mówiąc żargonem autora mogłabym rzec, że „śmiechom nie było końca”. Więc słałam znajomym, tym samym poszerzając swoje słownictwo m.in. o sformułowanie „pomarańczę? ananasa?”. Drugie czytanie wydało mi się już ciągnięte „na siłę”, dlatego odpuściłam sobie śledzenie kolejnych wpisów. W międzyczasie (liczonym od ostatniego przeczytanego przeze mnie postu do dziś) powstała seria filmików na YouTubie, w której Paweł Opydo „pastwi się” nad „złymi książkami” – czyli tymi, które uważa za źle napisane czy posiadających wiele zabawnych sformułowań, zupełnie, jakby korekta z redakcją spała albo w ogóle jej nie było (no właśnie, sprawdził Pan czy ktoś to w ogóle „poprawiał”?). Obejrzałam odcinki dotyczące prozy Pani Michalak – nie znam serii, która była „sprawdzana” i choć pewnie znalazły się tam zdania wyciągnięte z szerszego kontekstu, to było zabawnie i wiem, że po książki Pani Michalak nie sięgnę, a może właśnie powinnam?

Autor w końcu zdecydował się na wytknięcie „złych” fragmentów powieści J. K. Rowling i to zmusiło mnie do napisania tego postu. Nie jestem zbzikowaną fanką Harry’ego Pottera, choć przygody młodego czarodzieja sobie cenię. Z większością komentarzy do wybranych cytatów z pierwszej części przygód Harry’ego się zgadzam, ale zaczęłam się zastanawiać czy w efekcie „Złe książki” – tak popularne – nie są jednak „złym” przedsięwzięciem społecznym. Program powstał dla zapewnienia rozrywki i tej z pewnością dostarcza. Sam autor w opisie na Facebooku (kto tam zagląda?) zaznacza, że jest to „seria humorystyczna, nie traktujcie tego zbyt poważnie”, oraz że „czyta i analizuje literaturę… niezbyt wysokich lotów”. Gdybym była złośliwa, mogłabym czepiać się (jak często robi to autor) tych zdań, ale myślę, że większość jego fanów (niech nie traktuję tego jako obrazy) po pierwsze opisu nie przeczytała, a po drugie nie jest tak wyczulona na słowa i do tematu podchodzi dość swobodnie – i dobrze, choć Pan Opydo w swoim programie łapie za słówka i tym samym, być może, wyrabia pewną wrażliwość w osobach oglądających jego serię! I to by było korzystne dla społeczeństwa. Natomiast negatywne skutki, nad którymi się zastanawiam, też zostały ujęte w opisie – wszak autor czyta, „żebyście Wy nie musieli”, i tu widzę zasadniczy problem. Wróćmy jednak jeszcze do serii o Harrym Potterze (to pierwsza z „analizowanych” książek, której treść znam w całości).

Jak wcześniej pisałam, z większością komentarzy Pawła Opydo w pełni się zgadzam, ale stawia on i takie pytania, na które odpowiedź jest prosta i zdaje mi się być poszukiwaniem błędu za wszelką cenę, bowiem, jak autor zaznacza na początku filmiku – w tej serii jest ich sporo. Zatem:

Dlaczego list z Hogwartu przychodzi do Harry’ego pocztą, a nie przez sowę?

Bo mieszka z mugolską rodziną w mugolskiej dzielnicy? Jasne, możemy tego nie wiedzieć od razu, ale staje się to jasne w miarę czytania, więc, Panie Opydo – trochę zaufania do autora… To jakby na początku kryminału zdradzić, kto zabił…

Tutaj cytat z książki: „Petuniu, nikogo takiego nie ma w naszym domu! Czy kiedy go przygarnęliśmy, nie przysięgliśmy sobie, że wyplewimy z niego te niebezpieczne bzdury?”. Komentarz Pana Pawła: „jeżeli »nikogo takiego nie ma w ich domu«, to z kogo chcą »wyplewić niebezpieczne bzdury«?”. Niby celnie, ale jednak kulą w płot, bo istotnym słowem jest zaimek przymiotny „takiego”, który nie jest określeniem Harry’ego Pottera, a „osoby posiadającej magiczne zdolności”, które tu są nazwane „niebezpiecznymi bzdurami”. Okej, nie jest to powiedziane wprost, bo zapewne zdanie byłoby kuriozalne, ale to sformułowanie pozostaje w domyśle, w pełni czytelne, i jest możliwe do wywnioskowania z kontekstu, zatem…

Uwaga o zakazie używania magii przez Hagrida jest celna, ale o tym zakazie nie dowiadujemy się w tej scenie, więc nie jest to niczym dziwnym dla „świeżego” czytelnika, a dla zaawansowanego (tu mam na myśli osobę, która wraca po raz drugi do tej powieści) jest wytłumaczalne na kilka sposobów i nie ma tu wielkiej nieścisłości.

W drugiej części dowiadujemy się o kolejnej gafie, czyli Lily używającej czarów podczas wakacji letnich, czego uczniom nie wolno. O zakazie używania magii poza Hogwartem nie dowiadujemy się teraz, a więc nie jest to niczym dziwnym. Poza tym skoro autor się czepia, ja będę bronić – myślę, że przez ten czas (od momentu, gdy rodzice Harry’ego byli w Hogwarcie, do „teraz” – czasu akcji powieści) prawo mogło się zmienić… nie było wtedy jeszcze aż tak restrykcyjne? A może Petunia wyolbrzymia? Poza tym uczniowie mogą używać czarów po uzyskaniu pełnoletności…

Z kolei Hagrid niekoniecznie jest „bucem”, wymagając od Harry’ego zamilknięcia na czas jazdy wózkiem w Banku Gringotta (ma mu to przeszkadzać w zaciskaniu zębów, co robi dla przetrwania nieprzyjemnej podróży) – biorąc pod uwagę wcześniejsze dialogi (nie monologi), półolbrzym musiał wcześniej rozmawiać z młodym czarodziejem i odpowiadać na jego pytania. Zawsze zresztą był wobec niego serdeczny.

Jako ostatni przykład podam zdziwienie Pana Pawła Opydo na opis magicznych prób Hermiony przed wyjazdem do Hogwartu. Sam autor „Złych książek” we wcześniejszym odcinku dał sobie odpowiedź, więc nie rozumiem tej reakcji, przecież Ministerstwo Magii „jest w stanie monitorować uczniów pod kątem tego, czy nie używają przypadkiem czarów na wakacjach […]”, a póki nie zostaną przydzieleni do odpowiedniego domu – uczniami nie są. Dlatego też MM nie ścigało Harry’ego np. za magiczne znalezienie się na kominie albo zniknięcie szyby w zoo… a za nadmuchaną ciocię i Patronusa – już tak.

Po „analizie analizy” i wpisach na swoim (nie programu) oficjalnym fanpage’u nie sądzę, aby autor nie widział tego, jak bardzo na siłę próbuje znaleźć te „całkiem sporo” błędów. Łopatologicznie to powinna być wyłożona instrukcja obsługi, bądź montażu – gdzie wszelkie odstępstwo od niej (działające) nazwiemy innowacją. W przypadku książek jest nieco „trudniej”, bo w grę wchodzi interpretacja i, jak się okazuje, nie tylko metafory potrafią sprawić trudność, ale też zaimki (co na to Milewski, Saloni, Laskowski?). Pan Opydo bez wątpienia miał pomysł i to nawet świetny, który z powodzeniem realizuje – popieram to jako żądna rozrywki, którą w jakimś stopniu mi zapewnia.

Niemniej jednak niepokoi mnie to, że oglądający w większości przyjmują jego zdanie bezkrytycznie (za co trudno winić autora), posługują się utartymi przez niego frazami, a na pytanie o czytanie książek mogą śmiało powiedzieć – przecież to głupie… Nie jestem zwolennikiem poglądu „czytajcie wszyscy”, bo szanuję i inne formy rozrywki, ale czy program w efekcie (dość niezamierzonym, wszak nie miał promować literatury, tylko ją „hejtować”, dostarczając rozrywki) nie dostarcza argumentów za nieczytaniem? Chciałoby się rzec – dobrze, szkoda życia na słabe książki… Ale jak bez czytania słabych książek chcesz wiedzieć, która jest dobra? Poza tym każdy oczekuje przecież czegoś innego od literatury. Powstaje też pytanie, ilu z oglądających program „Złe książki” w ogóle czyta? Nie chcę wysuwać tezy, że program ten zmniejsza czytelnictwo, ale nieco je ośmiesza – może i słusznie? Nie wiem, nadal uważam, że program jest dobrą rozrywką, ale podchodziłabym do niego z jeszcze większym dystansem, niż chce autor.

Swoją drogą polecam wszystkim chcącym dowiedzieć się, dlaczego pewne rzeczy zdarzają się w HP i są takie, a nie inne (jak np. różdżki) – książkę Davida Colberta: „Magiczny świat Harry’ego Pottera. Skarbiec mitów, legend i fascynujących faktów”. Myślę, że mieszkańcom spoza wysp wiele umyka, wszak nawet w szkole nie wspominają o  historiach, symbolach czy postaciach z wierzeń celtyckich – a to nie jedyne „braki”, które mogą przeszkodzić w odpowiedzi na kilka pytań, pojawiających się w filmikach, ale też na takie, które zadawaliśmy sobie sami podczas lektury.

Postaw mi kawę na buycoffee.to



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry