Szkoła w TVP: Powiedz to głośno, pośmiejemy się razem!

Szkoła w TVP



Chyba już wszyscy zdążyli pocisnąć bekę z nauczycielek z TVP. Przecież w mig wyłapaliśmy błędy merytoryczne, a nie to, co te głupie nauczycielki… Właśnie, ale wyłapaliśmy te błędy sami, czy też pomógł nam ktoś swoim komentarzem? Absolutnie nie zamierzam zaprzeczać, że tych błędów tam nie ma, kiedy one są. Tym bardziej na siłę szukać ich usprawiedliwienia, ale jak to zwykle w życiu bywa, medal ma dwie strony, a my… jak to my – pośmialiśmy się, ale w wielu przypadkach nie pokusiliśmy się o głębszą refleksję.

Nie wiem, jak było, więc tylko domniemam, jak mogło być, a być mogło różnie. Zanim jednak wylejemy wiadro pomyj na nauczycielki, które zgodziły się na odegranie szopki. Zastanówmy się nad tym, czy tak od razu dotarło do nas (i czy aby na pewno do wszystkich), że obwód a średnica to dwie różne rzeczy? Zapewniam Was, że wiele osób tego nie wyłapało, ale pomogły im komentarze. Tak, zgadzam się, że nauczycielowi nie powinno się to zdarzyć, ale zdarzyło. Chyba nikt mi nie wmówi, że ta wpadka (tak, wiem, było ich więcej i do tego też dojdziemy) nagle wpłynie znacząco na edukację najmłodszych? Chyba nikt nie będzie twierdził, że parę lat edukacji zostanie przekreślonych jednym filmikiem? No właśnie. Zastanówmy się teraz, dlaczego ta „wpadka” miała miejsce? Może dlatego, że Pani z matematyki się zestresowała? Stanie przed klasą, a granie czegoś w studiu ze świadomością, że ogląda Was „cała Polska” i będzie to krążyć w sieci – to dwie różne sprawy. Pani mogła się zreflektować (albo ktoś z obecnych w studiu, przecież ktoś musiał czuwać…) i poprawić swoją odpowiedź, ale dochodzimy do zupełnie innej kwestii, a mianowicie – montażu. Może jednak lepiej zostawić błędną odpowiedź (w każdym filmie)? Wywoła poruszenie społeczne. Odciągnie uwagę ludzi od tego, co czyni rząd. Czemu nie, sprawdziło się. Mogło tak być, ale nie musiało.

Więc teraz załóżmy, że te „wpadki” świadczą tylko i wyłącznie o braku kompetencji występujących tam nauczycieli a improwizowana klasa to wszystko, na co stać ich kreatywność. Dzieciaki były już w szkole i poznały swoich nauczycieli. Zakładam, że w większości przypadków ich przygotowanie do zajęć jest na o wiele wyższym poziomie niż to, co serwuje nam publiczna telewizja. Co to zmienia? Otóż dzieciaki wyłapią w mig, że „coś tu nie styka” i ich nauczyciele są inni, ale rodzice… No właśnie. Co sobie pomyślą rodzice? Zwłaszcza teraz, kiedy w TVP można zrobić żenującą lekcję, a do domu trafia sterta zadań, która sprawia, że po wykonanej pracy zawodowej rodzic zamienia się w nauczyciela? Na tle zeszłorocznych strajków, w których przecież chodziło o pieniądze, to wypada śmiesznie. Za co oni chcą pieniędzy? I tu dochodzimy do sedna. Wpadki pojawiają się w każdym filmiku czy to w postaci merytorycznych uchybień, czy to w postaci odgrywania parodii lekcji (a właściwie unaoczniania wyobrażeń rodziców jak się sprawy mają).  Lekcji, które dzieciaki znają „zupełnie inaczej”, ale rodzice… po raz pierwszy mają okazję je hospitować. Dzieje się naprawdę dobrze, gdy ci dostrzegają oczywiste błędy, bo to oznacza, że są w stanie w jakiś sposób uchronić dzieci, a przy okazji nauczyć, że telewizja nie zawsze mówi prawdę. I taka nauka powinna do nas wszystkich płynąć. Te „wpadki” powinny nas prowadzić do głębszej refleksji niż pytanie o to, za co płacimy nauczycielom? Być może to, co widzimy na ekranie, to zapowiedź edukacji w Polsce, gdy zeszłoroczne postulaty strajkujących nauczycieli nie będą spełnione? Media podchwyciły ówcześnie aspekt finansowy. Nauczyciele jednak zwracali uwagę również na to, że edukacja wymaga zmian, przeprowadzonych w dialogu z pedagogami, a nie za ministerialnego biurka. Jeśli problemy nauczycieli i polskiej szkoły nie zostaną przez rząd dostrzeżone, to bardzo szybko może się okazać, że wybitni pedagodzy poszli zarabiać gdzieś przyzwoite pieniądze, a Wasze dzieci uczą ludzie, którzy sami mają braki w podstawach wiedzy. Jeśli ludzie wykształceni się zbuntują, to kolejną ustawą podpisaną w nocy, zdejmie się obowiązek posiadania kwalifikacji albo umożliwi ich zdobycie w zupełnie inny, mniej wymagający sposób. Proszę to jednak potraktować jako bardzo duże uproszczenie. To pokazuje tylko, że „wpadki” na antenie mogą służyć czemuś zupełnie innemu, niż nam się pozornie wydaje. Pytanie, które powinniśmy zadać, po obejrzeniu „lekcji” w TVP jest tylko jedno: kto za to odpowiada? Te nauczycielki nie zakradły się nocą do studia, by nagrać swoje „lekcje”. One zostały tam zaproszone. Cała polska ciśnie bekę, ale na planie były obecne osoby, które dziwnym trafem tych błędów nie wyłapały, nawet podczas montażu. Czyżby w telewizji pracowały barany, a przed ekranami siedzieli specjaliści od wszystkiego? Super. Pamiętajcie przy tym, że niestety te nauczycielki zapłaciły za to swoją twarzą, a reszta ekipy nazwiskiem w napisach końcowych, których nikt nie czyta, tak szybko przelatują na ekranie…

Żal mi tych nauczycielek, że dały się wciągnąć w tę grę. Nawet jeśli zrobiły to nieświadomie, bo w sumie nie wiemy, na jakiej zasadzie zostały „zwabione”. Być może zgodziły się poprowadzić lekcję w TV, a potem dostały żenujący scenariusz… Być może podpisana umowa uniemożliwia im przerwanie tej gry, a przy okazji powiedzenia „jak to było”? Być może chciały zarobić trochę grosza niewielkim nakładem pracy? Tego pewnie prędko się nie dowiemy. Pamiętajmy jednak, nim wystukamy hejtujący komentarz, że w pierwszej kolejności winić należy producenta, i tam pisać skargi, domagając się rzetelnych materiałów, bo dzieci nie są jeszcze gotowe na zrozumienie tego, co dzieje się na ekranie…

Pamiętajcie też o tym, aby nie karmić trolla. Słusznie jesteśmy sfrustrowani, tym co się dzieje w publicznej telewizji. I zamiast robić kolejne memy, to może po prostu przełączmy program?

Postaw mi kawę na buycoffee.to



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry