Tadeusz Sławek

Cytaty: Tadeusz Sławek

Mówimy cały czas o pewnych obrazach, wyobrażeniach uniwersytetu, lecz to, co rozgrywa się na naszych oczach […] przechodzi wszelkie wyobrażenie. Czego uczy uniwersytet rzeczywistości, w której coraz więcej wydarzeń zdarza się w sferze »poza wyobraźnią«, a przynajmniej przekracza granice tego, co wydawało nam się niemożliwe i wprost […] nie do pomyślenia, a co za tym idzie, nie do wykonania?

Gdzie więc znajduje się uniwersytet w tej sytuacji świata, w którym coraz mniej nadziei na cud porozumienia? Jak spogląda na siebie i co ma do powiedzenia sobie i innym? Jesteśmy sami sobie winni odpowiedzi na te pytania, nim usłyszymy ją od innych.

Uczelnia była miejscem nie tylko badań naukowych i kształcenia przyszłych profesjonalistów, ale także w najlepszej swojej części domeną niezgody i nieposłuszeństwa.

Uniwersytet zabiegał o to, aby jego wychowankowie wykazywali nieufność wobec zalecenia przystosowania się do świata i wypełniania nakazów jego możnych. Dzisiaj sytuacja się odwróciła: uniwersytet w atmosferze spowszedniałej wolności […] zastanawia się nad krokami, jakie musi podjąć, aby jego adepci byli do rzeczywistości przystosowani jak najlepiej.

Gdy wolność staje się pozbawioną refleksji domeną dnia powszechnego, duch niezgody na to, co świat oferuje, traci na znaczeniu. Osłabła atrakcyjność uniwersytetu jako miejsca kształtowania się życia.

Konformizm był dawniej w uniwersytecie łatwo wyczuwany i nie cieszył się popularnością społeczności; dzisiaj stał się w dużej mierze „cnotą” akademicką, jakby uniwersytet zapomniał o tym, że niezgoda na stan świata jest jego żywiołem.

Uniwersytet był antologią narracji, wielką księgą opowieści stanowiących dzieło uczonych, a jednocześnie wątkom tym towarzyszyła inna historia mówiąca o tym, jak ci, którzy opowiadają, organizują się w związki, gildie, stowarzyszenia zawodowe, kongregacje wtajemniczonych, po części dzielące się wiedzą, a po części zazdrośnie jej strzegące

[…] wielka narracja pozostaje już tylko małą opowiastką, że logos nie jest słowem, od którego drży świat, ale być może nie do końca sprawdzoną wiadomością, czymś zanurzonym jeszcze w plotce, a co odpowiednio nagłośnione, potrząsa stanowiskami.

Uniwersytet jest mostem między generacjami […]. Dlatego każde utrudnienie, każda drobna zawiść są niezgodne z duchem universitas.

[…] wolność badań, nauczania, komunikowania prawdy jest solą uniwersytetu. Zabierzmy mu ją wytrąćmy z jego składu, a uniwersytet zmieni się w jeszcze jedną instytucję, która będzie bezlitośnie strzegła swoich dogmatycznych reguł, oddalających nas od prawdy, żelazną kurtyną przymusu i nakazu.

Wolność, o której mówimy, nie jest anarchiczną możliwością czynienia w ramach uniwersytetu wszystkiego, co odpowiada mojej ambicji i miłości własnej; wolność, o którą nam chodzi, jest wolnością dla uniwersytetu, a dopiero wtórnie dla mnie.

Najnowsze losy uniwersytetu wskazują natomiast, że wspólnotowość jest doświadczeniem zagrożonym z jednej strony zachłannym współzawodnictwem […].

W zatłoczonych salach milknie głos Mistrza, ustępując pola głosowi instruktora.

[…] gdy profesor zawsze uczy czegoś „obok” i „wyżej” kanonów swojej dyscypliny i dzięki temu staje się Mistrzem, instruktor ogranicza Siudo tego, co niezbędne i określone ścisłym wymogiem programu, nie „uczy”, lecz właśnie „instruuje”.

Student jest coraz częściej pozostawiany samemu sobie, co nie ma nic wspólnego z samodzielnością refleksji czy możliwością wytyczenia własnej ścieżki studiowania.

Student pozostawiony samemu sobie jest wiec studentem  „bez widoków” . Nie  „widzi”  swojego nauczyciela ukrytego za kanonicznym materiałem i nie ukazującego własnego oblicza […] nie „widzi”  nic, poza  „widokiem”  kolejnego egzaminu czy zaliczenia.

Uniwersytet powinien więc uczyć tego, jak nie być zachowawczym. To zaś oznacza praktycznie, iż chcąc być dobrym w swojej dziedzinie, trzeba umieć wyrwać się spod dyktatu jej zasad. Tej mądrości można się nauczyć najlepiej od Mistrza i dlatego jego zanik jest dla świata uniwersytetu śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Jak powiedzieliśmy, powoli staliśmy się instytucją instruktorów, a profesorowie zamilkli nie tylko wobec studentów, lecz także wobec siebie samych i wobec uniwersytetu […]. Publiczne dysputy intelektualne wygasły […]. Uniwersytet stał się instytucją milczących profesorów.

Chłodni, pozbawieni zapału profesorowie uczą równie wyrachowanych i cynicznych studentów.

Zmienia się społeczna topografia uniwersytetu: nie jest on już teraz miejscem wyjątkowym, lecz jednym z wielu miejsc kształcenia.

[…] mamy studenta, któremu w jakieś mierze nie zależy na uniwersytecie […] mamy też profesora, który uniwersytetowi nie chce poświęcić ani swojego czasu, ani swojej pasji. Zarówno jeden, jak i drugi są w stanie permanentnej i panicznej ucieczki od miejsca, w którym się znaleźli, lecz z którym nie chcą złączyć swoich losów. Student czyni tak dlatego, że pewnie niepokoi go trudny rynek pracy, a niepokoju tego nie łagodzi tak często, jak powinien, fascynujący kontakt z profesorem, który pokazałby adeptowi zawiłe piękno konstruowania na własną odpowiedzialność obrazu świata.

W dzisiejszym uniwersytecie student jest silniej związany telefonem komórkowym z zatrudniającą go firmą lub korporacją niż intelektualnie ze swoim profesorem. Ten ostatni zresztą także »ucieka« z uniwersytetu, ponieważ – co szczególnie smutne – zdaje się nie wierzyć w publiczną misję tej instytucji oraz pragnie wykorzystać nadarzający się moment edukacyjnej prosperity.

Wspólnota losu profesora i studenta polega więc na tym, że w jakimś sensie każdy z nich zmierza do wyzwolenia się ze zobowiązań wobec instytucji uniwersytetu.

Dzisiaj mało kto chce „zawrzeć siebie” w uniwersytecie, prawdziwie związać się z nim, wielu natomiast – i tyczy się to zarówno studentów jak i profesorów – chce z niego skorzystać tak, jak ludzie, którzy po całym dniu pracy w centrum miasta wracają na peryferia.

W sferze etycznej bierność studentów i apatia profesorów przejawiają się zanikiem poważnej debaty i rozmowy o pryncypiach […] miejsce tej debaty zajęły albo spory finansowe, albo rozmowy na tematy incydentalne, zastępcze, najlepiej poszukujące przyczyn wszelkiego zła w nieobecnych spotkaniach […], tak coraz trudniej jest mówić o wspólnocie uniwersyteckiej […]. Gdy ludzie nie mają sobie do opowiedzenia łączących ich z sobą i z instytucją historii i anegdot, firma dla której pracują, staje się tylko doraźną lokalizacją, chwilowym miejscem pobytu.

[…] nie udzielam się, skąpię swojego czasu i wiedzy, nie odsłaniam kuli swojego rozumowania, przestaję być Mistrzem, zostaję ekspertem, skutecznym fachowcem. Ale to oznacza również, że wycofuję się ze sfery publicznej, rezygnuję z czynnej roli w życiu społecznym.

Uniwersytet z jednej strony musi wyjść ze swych murów.

W pewnym sensie »spotkanie« jest warunkiem przetrwania uniwersytetu.

Zwycięzca nie rozmawia, lecz co najwyżej dzieli łupy […]. Zwycięzcy obca jest wdzięczność, bo nie zaznał on wzajemności.

…] kto zaznaje uniwersyteckości prawdziwej, temu każdy wpis w indeksie, dyplom, napisania praca mówią o pewnym wspólnym doznaniu, w którym stawką nie była rywalizacja czy egzaminowanie, lecz rozmowa, lub ujmując rzecz szerzej – dzielenie się.

Najbardziej przykrym doświadczeniem dla zarządzającego uniwersytetem są sytuacje, kiedy okazuje się, że są profesorowie, którzy nie wyobrażają sobie istnienia takiej wspólnoty (na przykład niewłaściwie traktując studentów), i studenci, którzy do owej wspólnoty nigdy poczuwać się nie chcą (lekceważąc swoje obowiązki).

Uniwersytet należy do domeny czasu […]. Nie „wspólnota”, lecz właśnie „wspólność”, a w istocie może nawet wręcz „tłumność”, gdy bowiem „wspólnota” zakłada jakieś źródło etycznego porozumienia i skupienia wokół tego, co ważne.  

[…] dla Śląska charakterystyczne, to ów dziwny klincz między wieczną „podmiejskością” czy lokalizmem „osiedlowym” a głębokim otwarciem tej ziemi na wszelkie podmuchy ze świata.  

Uczelnia wykazuje zadziwiająco uporczywą tendencję do tego, aby pozostać miejscem pracy zamkniętej w ramach określonych godzin, poza które wyjście byłoby już pogwałceniem praw zupełnie innej przestrzeni.

Nierozświetlone okna Uniwersytetu (zwłaszcza bolączka wydziałów humanistycznych) mówią o tym, że po odbyciu zajęć, po wybiciu godziny wyznaczonej ich rozkładem, studenci wybiegają z ulgą na ulicę i pędząc na dworzec, do tramwaju czy autobusu, zmierzają do domu. Czynią to przy wsparciu i aprobacie pracowników.

Uniwersytet, poganiany niecierpliwością spieszących się studentów i nerwowym spoglądaniem na zegarki profesorów.

Lektura jest sercem uniwersytetu […]. Wartość czytania, studiowania jako formy lektury polega na tym, że przyczynia się ona do tego, że wiemy więcej, że powstają w nas nowe konstelacje znaczeń.

Lektura nieuchronnie wyzwala tekst znajdujący się przed naszymi oczami od osoby autora i w rezultacie wiedza nie jest już przekazem tej czy innej osoby, lecz jest nieprzypisaną do żadnej konkretnej osoby refleksją prowadzącą mnie przez życie, pomagającą mi nie tylko na egzaminie i przy pisaniu pracy magisterskiej, ale sprawiającą, że moje kontakty z innymi nachylają się bardziej w stronę rozmowy niż monologu.

Egzamin uwieńczony wpisem w indeksie, profesorskie mianowania – to ważne okoliczności, doniosłe dokumenty i nie chciałbym deprecjonować ich znaczenia. Ale niedobrze się dzieje, gdy stają się one celem samym w sobie, gdy traktowane są jako punkt docelowy naszych codziennych zabiegów.

Nie chodzi mi wcale o to, by w chwili zwątpienia i przygnębiającej rozterki wynikłej z pytania »co dalej?« sięgnąć, na przykład, po Marka Aureliusza lub Pascala i przeczytać stosowną eksportację.

Czas, zamiast nasyconej treścią i doznaniami przestrzeni dialogu, staje się klatką oddzielającą nas od innych […] ludzie uniwersytetu w tej sytuacji zarzucają aktywność twórczą, stają się odtwórcami i kopistami samych siebie.

Gdy „uczony” stał się „pracownikiem nauki”, przydarzyły mu się dwie przygody: utracił szerokie widzenie nieograniczonego horyzontu świata oraz zdolność do rozumienia swego miejsca i pozostawania mu wiernym.

Zainteresowany współpracą?

Wypełnij formularz kontaktowy

Przewijanie do góry