Grzegorz Żurek – Wóda i bala (recenzja książki)

Przewróciło się – niech leży…



Grzegorz Żurek, wóda i bala, książki o Mysłowicach, książki o uzależnieniu
Okładka książki Wóda i bala

Wydawca: Oficyna
Autor: Grzegorz Żurek
Tytuł: Wóda i bala
Data wydania: 2015
Liczba stron: 324

Opis Wóda i bala za LubimyCzytać:
Grześ, bohater powieści, przemierza swoją „jednostkę świata” – Mysłowice wyposażony w pewien poznawczy antyfiltr: świat w jego optyce to przyprószona sadzą i pyłem węglowym ziemia jałowa. Jest diablo inteligentny, zjadliwie ironiczny i przepełniony dławiącą go goryczą egzystencjalną, a na domiar złego gra w A – klasowym zespole piłkarskim. No i jeszcze lubi wypić…

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Debiuty to trudny do zgryzienia orzech, bo niby autor zaczyna, niby to pokazuje „na co go stać”, niby trzeba dać mu szansę, niby też wymagać… Po przeczytaniu Wódy i bali autorstwa Grzegorza Żurka zrodziło się we mnie przekonanie, że debiut powinien być szybką akcją – pozostając w metaforyce gry: przyjęcie, dośrodkowanie i celny strzał na bramkę. Tymczasem Żurkowi po przyjęciu piłki (pióra i kartki) wydaje się, że jest drugim Lionelem Messi, popisującym się swoim filologicznym dryblingiem. Niby to efektowne ruchy, zwodzące czytelników, ale wykonywane są w zbyt dużej odległości od bramki, a w ostatecznym rozrachunku stają się tylko brawurowym „miszmaszem”.

Bohater książki Żurka, nomen omen Grześ, nie daje się lubić. Jest wręcz irytujący w tym swoim przekonaniu o byciu niedocenionym geniuszem. Gdzie nie pójdzie, tam, chciałoby się rzec: stado kretynów i on – wybraniec losu. Jak wiemy, wszyscy zdolni źle kończą, więc i Grześ staje się (dosłownie) ofiarą systemu, popada – swoją drogą, Bóg wie czemu – w alkoholizm, leczy się, chodzi na uczelnię, gra w tytułową balę i – równie tytułowo – pije. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc i do niego uśmiecha się los w stupiętrowym budynku na Mazurach, a dokładniej w Mazurskim Centrum Reedukacji i Przywracania Społecznej Użyteczności (s. 355)… Nazwę tego mógł wymyślić tylko ktoś na kacu, poważnie.

Fabuła nie jest mocną stroną tej pozycji, choć zdarzają się momentami fragmenty godne uznania, jak na przykład włączenie w nią teleturnieju emitowanego w latach 90. – Idź na całość. Nie jest to co prawda spektakularny wyczyn, jednak trzeba przyznać, że wzbogacający dość prostą historię. Autor zdecydowanie postawił na warstwę językową swojego utworu. Jednak ta mocno zakorzeniona intertekstualność zaczyna dość szybko męczyć i w efekcie każde kolejne nawiązanie (pośrednie i bezpośrednie do poezji, prozy, piosenki itd.) zostaje odczytywane jako zbędne, być może świadczące o wysokiej erudycji autora, ale w całości zupełnie niestrawne i rzadko coś wnoszące. To, co początkowo bawiło, po chwili staje się już tylko żenującym wspomnieniem „uśmiechu”.

Wóda i bala w ostatecznym rozrachunku staje się bełkotem pijanego. Niby z tego pomieszania (elementy dramatu, liryki itd.) coś można zrozumieć, ale nie warto dociekać, czy jest w tym jakiś (dosłownie) głębszy sens. Zresztą Grzegorz Żurek już na początku swojej książki sam wystawia jej recenzję: „to są właśnie poranne podszepty starego poczciwego dajmoniona, choć równie dobrze może to być schizofrenia albo inny jakiś pierdolec” (s. 6). Autor nie odpuszcza („a ja twardo nie i chuj […] i głuchy na argumenty” s. 14) swojej ambicji i w wywiadzie telewizyjnym sytuuje się obok Ronalda Barthesa, Umberto Eco czy też Jerzego Pilcha. Jako sędziemu tej rozgrywki nie pozostaje mi nic innego, jak podyktować spalony… i odgwizdać powrót do szatni.

Wywiad z autorem dostępny na stronie internetowej lokalnych mediów iTVM.



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry