Graffiti goes east 1990-2012 (recenzja książki)

To coś więcej niż słowa



Graffiti Goes East 1990-2012, Hip-hop
Okładka książki Graffiti goes east 1990-2012

Wydawca: Concrete / Whole Cityalbumy
Autor: praca zbiorowa
Tytuł: Graffiti Goes East 1990 – 2012
Data wydania: 2013
Liczba stron: 658

Opis Graffiti Goes East 1990 – 2012 za LubimyCzytać:
Niniejszy projekt ma na celu analizę i wielostronne przedstawienie 20-letniej historii sztuki wizualnej graffiti w Polsce, zwłaszcza w głównych ośrodkach – Warszawie, Trójmieście, Szczecinie, Poznaniu, Wrocławiu, Lublinie.

Ogólnym celem albumu „Graffiti Goes East: Poland” jest wnikliwa faktograficznie i wiarygodna narracyjnie analiza chronologicznego i jakościowego rozwoju sztuki wizualnej graffiti w Polsce w latach 1990-2011 przy pomocy tekstów autorskich, analiz, wywiadów oraz archiwalnych zasobów zdjęciowych.

W albumie będa zaprezentowane najbardziej aktywne grupy z całej Polski m.in.: WTK, WC, EWC, FS, BSE, OSC, USH, TNA, KFC, HTP, NGR, PT, UC, B3S, 7DC, NBC, LOT, ATG oraz wielu innych.

Postaw mi kawę na buycoffee.to


W czasach, kiedy nasze miasta zdobią kolorowe murale, na pytanie o graffiti padnie zapewne odpowiedź związana jakoś ze street artem albo aktem wandalizmu przy użyciu puszki z farbą. Tak w zasadzie jest w związku z całą subkulturą hip-hopową, niby wszyscy w niej pośrednio uczestniczymy (odkąd weszła w popkulturowy wymiar), a jednocześnie nie bardzo wiemy „z czym to się je”. Wyrasta z tego wiele stereotypów i półprawd, a co gorsza – opartej na ich kanwie literatury, której treść rzadko bywa weryfikowana. 

Na tym tle wyróżnia się jedna pozycja – wieloautorskie studium poświęcone graffiti od jego narodzin w Polsce po 2012 rok. Mowa tutaj mianowicie o publikacji Graffiti goes east 1990-2012. To album opisujący początki i przemiany siedemnastu Graff-scen w Polsce, przy czym co warto zaznaczyć, obserwacja jest czyniona z wnętrza subkultury. To spojrzenie wielu zaangażowanych w rysunki writerów, nie zaś przypadkowych odbiorców tej sztuki. Jak na album przystało więcej tu zdjęć wrzutów niż tekstu, aczkolwiek proporcje te są świetnie zrównoważone, a co ważniejsze – wewnętrznie spójne. Przykrótki wstęp nie pozostawia żadnej wątpliwości co do zawartości tej olbrzymich rozmiarów (650 stron!) publikacji:

„[…] chodzi tutaj o graffiti, którego początek nastąpił w Nowym Jorku i Filadelfii w latach 70 XX wieku. i którego głównym przedmiotem zainteresowania jest liternictwo malowane na pociągach i miejskich ścianach. W tekście nie będzie mowy ani o szablonach, ani o polityce, ani o tak zwanym street arcie – a jeśli już, to zdawkowo” (s. 7).

Nie powinno zatem dziwić, że w wielu miejscach będzie mowa o typografii i estetyce samych liter, a dopiero w drugiej kolejności o innych cechach graffiti, które nie są już tak oczywiste. Czy ktoś poza malującymi na pytanie o tę sztukę odpowie – wolność, adrenalina, samospełnienie? Wątpliwe. I właśnie dlatego ta pozycja jest zaskakująca, gdyż nikt tu się nie sili na próbę zamknięcia żywej tkanki w ramach naukowego bełkotu, a wręcz przeciwnie, podkreśla się indywidualizm, stanowiący jedną z najważniejszych cech subkultury hip-hopowej. Choć na ogół sami twórcy odżegnują się od powinowactw hip-hopowych, wykazując m.in, że nie wszyscy słuchali wtedy rapu i rzadko oba środowiska (raperzy, writerzy) przenikały się. Cały czas trzeba jednak mieć na uwadze, że są to subiektywne spojrzenia na daną scenę i pewien konkretny okres jej funkcjonowania, stąd też nie powinno dziwić wiele pozornie wykluczających się odpowiedzi. Pozornie, ponieważ opowiadanych przez różne osoby, często o zupełnie innym podejściu do malowania, ale też szerzej – sposobu na życie. Tym samym nie powinniśmy do końca zawierzać tym śmiało stawianym sądom. Trzeba raz jeszcze podkreślić, że nie jest to pozycja naukowa, która ma w założeniach uporządkować pojęcia, wtłoczyć zjawisko w odpowiednie ramy. To raczej wielogłos, którego głównym celem jest snucie opowieści składających się w jakąś mniej lub bardziej uporządkowaną całość.  

Graffitti -
Źródło: Graffiti Goes East

Tyle tylko, że ta „całość” jest trochę chybotliwa. Chwieje się, gdy proporcje w opisywaniu scen nie są do siebie nawet zbliżone. To czasem historie zmieszczone na dwóch kartkach (wraz ze zdjęciami) w porównaniu do dwudziestu, a nawet dwustu stron (przykład Warszawy). Być może dobrym posunięciem byłoby zrezygnowanie z opisu tego, co przypomina niejako „wypierdek”, zwłaszcza że przez brak odgórnie narzuconej formy i tematów te opisy poza kilkoma ksywami i nazwami ekip (ważnych lokalnie) nic nie wnoszą. Absolutnie nie chodzi mi tu o całkowite wykreślanie ich z historii, a raczej o włączenie w szerszy opis. Zdecydowanie publikacji tej zabrakło redaktora, który przygotowałby może nieco dłuższy wstęp zbierający z opowieści to, co powtarzalne – problemy z dostępem do farb, dzieje sprzed rewolucji internetowej, wizyty pierwszych „turystów” w Polsce, pierwsze pomalowane pociągi, które w każdym mieście datuje się na 1996 rok itd. A także z samych opisów wyeliminował powtarzające się historię np. dotyczące założenia danej ekipy jak w przypadku WTK, o czym czytamy ze trzy razy bez żadnych niuansów w tej kwestii. Problematyczny może być również slang, którym naszpikowana jest publikacja – panele, srebra, toy, chromy, wrzuty itd. Nie jestem pewna, w jakim stopniu jest to intuicyjne dla czytelników, którzy sięgają po tę publikację z ciekawości, nie zaś ze znajomością tematu.

W albumie zostaje poruszonych również wiele tematów pobocznych, a właściwie takich zalążków na kolejną opowieść, szkic – można z tej publikacji czerpać jak ze źródła, w dodatku nieskażonego. Na szczególną uwagę zasługuje wątek miejski, ale też szerzej – przestrzenny, począwszy od przemieszczania się „szczelinami miasta” po dosłowne wpisywanie się w jego mury. Jak wspomina jeden z twórców: „writerzy jako miejskie kocury analizują te miejsca nie tylko od strony dostępności budynków, ale też od strony powiązań miasto – człowiek – kultura” (s. 500). Innym takim wątkiem jest wpisania w tę sztukę ulotność, która choć była obecna zawsze, zyskała niedawno inne oblicze (w momencie, gdy wrzuty przestały się nawarstwiać, a zaczęły być zmywane, zamalowywane przez służby porządkowe). I tak w sytuacji, gdy yardy są coraz lepiej strzeżone, a farba z pociągów coraz szybciej zmywana, sztuka ta wymiera… Ginie nim zdąży wjechać na peron, a co dopiero do innego miasta, by przejazdem zaznaczyć swą obecność, jak czyniono to niegdyś, co też momentami stanowiło jedyny „głos z Polski”, podgląd innej sceny. Bawi nieco utyskiwanie writerów lat 90-tych, którzy nie mają komu przekazać puszki, a winą za to obarczają głównie Internet, tj. jego popularność wśród młodzieży. Jednocześnie podkreślają, że ich początki były dużo łatwiejsze – niewiele inspiracji (możliwość stworzenia własnego oryginalnego stylu), a przede wszystkim początkowo praktycznie zerowe konsekwencje, a nawet możliwość malowania ściany w centrum miasta w środku dnia. Zabawna to przepychanka, kiedy jednocześnie swój zanik aktywności argumentuje się coraz lepiej „uzbrojonym” miastem w kamery i dodatkowe patrole.  Między innymi to właśnie te tematy sprawiają, że publikacja ta jest niezwykle pociągająca, wychodząca poza ramy sztywnego opisu stylu – w czasie i przestrzeni (różne wpływy zagraniczne na lokalne sceny).

Choć już na pierwszy rzut oka wybija się wspominana wcześniej nierówność w opisach, to jednak twórcom tworzącym opis sceny warszawskiej, który zdominował publikację w zasadzie nie można wiele zarzucić. Uciekając się do subkulturowego opisu – wygrali ilością i miejscówkami. Jako jedyni z nielicznych starali się spojrzeć na fenomen graffiti zdecydowanie szerzej, w opowieści wykraczające poza „zaczęło się od…”, to właśnie głównie tam znajdziemy rozważania związane np. z graffiti w obrębie subkultury hip-hopowej, hejcie, stosunku do legalnych malowań, głosy zagranicznych writerów itd. I to dzięki ich pracy po przeczytaniu książki na pytanie o graffiti czytelnik nie będzie rozważał jednej z początkowych opcji zawartych we wstępie tego tekstu, lecz być może opowie o tym, co sam widział na „swoich ulicach”, bowiem ilu writerów tyle definicji graffiti. Innymi słowy, jest szansa na to, że publikacja ta otworzy go na „czytanie miasta”, a to dzieje się niezwykle rzadko nie tylko w przypadku subkulturowych omówień różnej maści. To czego natomiast mi zabrakło, to projekty, szkice. Wiele uwagi poświęca się mowie o pracy nad literami, ale jednocześnie pokazuje się tylko finalny kształt – gotowy wrzut, bez skreśleń. Mówi się o „chropowatości” sztuki, pokazując jej „ugładzony” wizerunek, tj. gotowy, dopracowany „produkt”. Niemniej jednak pozycja ta w pełni zasługuje na uznanie i jest ważnym głosem nie tylko w kontekście graffiti.



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry