Krótka bajka o tym, jak krytyk literacki miał palić fajkę pokoju z amatorem, który nim nie był, ale musiał go grać.
Zacznę od zabawnego podziału, w którym „środek” zajął pozycję boczną, a „bocznej wyjściowej” nie było wcale (tak, to o nas blogerzy). W debacie pod zacnym tytułem „Fachowcy vs. amatorzy” pierwszą ze stron reprezentował obóz siedzący po prawej stronie w skład, którego wchodził: Prof. Dariusz Nowacki, dr hab. Anna Kałuża i Wojciech Rusinek. Drugą zaś reprezentowała: Kinga Kasperek, Sławomir Krempa, Paweł Brzeżek. Moderujący rozmowę Prof. Krzysztof Uniłowski również zasiadł po stronie amatorów. Problem w tym, że amatorzy wcale amatorami nie byli, o czym wspominała Kinga Kasperek podczas panelu jak i na swoim blogu. Ich amatorszczyzna polegała na obecności w Internecie, na co środowisko krytyki literackiej nie patrzy przychylnym okiem. Od dawna wiadomo, że prasa drukowana to PRESTIŻ, a w Internecie to każdy może… Zatem drodzy Państwo przedstawiam zapis z dyktafonu:
Cola była, zabrakło popcornu, ale bawiłam się wybornie. Zgadzam się zarówno z obserwacjami Kingi, której blog linkowałam wyżej jak i z obserwacjami Karoliny. Jednak zasadnicza kwestia, od której można zarówno zacząć, jak i zakończyć dyskusję brzmi: po co i na co? Zwrócono uwagę, że istnieje podział na pisanie o książkach i pisanie o literaturze. Krytyka zajmuje się literaturą, blogerzy książkami. Ja myślę, że ten podział jest jeszcze prostszy i nie chodzi mi tutaj o dzielenie na tych którzy są czytani i na tych, którym za teksty płacą. Podział jest inny: blogerzy książki/literaturę promują, a krytycy tyko o niej mówią – rzecz jasna o literaturze, bo przecież o książkach mówić nie będą. Krytyka literacka mówiąca o zachowawczych blogerach, jednocześnie próbująca ich wsadzić w jakieś ramy i ustawić w hierarchii (naturalnie niżej), powołując się przy tym na mało ambitne przykłady sprawia, iż w moim odczuciu jest ignorancka.
Bloger książkowy niezależnie od wykształcenia (a sporo w tym środowisku polonistów) doskonale zdaje sobie sprawę po co i na co. W większości przypadków nawet nie aspiruje do bycia krytykiem literackim, bo jak to padło podczas panelu „nie chce pisać do czasopism, których nikt nie czyta” oraz „ucieka do czytelnika”. Gdzie jest krytyka? Ano w swoim egoświatku poklepywania się po plecach i komentowania: „Reckę napisałaś miodzio” (choć ten tekst był niegdyś wymierzony w blogerów). Zdarzyło mi się słyszeć o super recenzjach (chociaż i tu spora część blogerów nie poczuwa się do odpowiedzialności nazywając swoje teksty opiniami, słusznie twierdząc, że z recenzją nie mają wiele wspólnego), pal licho super recenzje, nawet o tych słabszych i beznadziejnych słyszałam wprost z ust czytelników, ale o tekście krytycznoliterackim poza kilkoma wyjątkami, kiedy autor na spotkaniu mówił, że (zazwyczaj) nie zgadza się z tym, co piszą o nim krytycy (a cóż ma począć?) i to jeszcze w odpowiedzi na zadane pytanie – słyszeć nie słyszałam. Być może bywam nie na tych spotkaniach autorskich co trzeba – zatem w pokorze kłaniam się do stóp i całuję w pięty, obiecując poprawę.
Wspomniane zostało, że dyskusja w Internecie jest tylko symulacją – ale jest. Ona istnieje, a gdzie dyskusja przy wydaniach papierowych? Nie ma. Zresztą trudno się dziwić, bo jeśli ktoś nazywa swoich czytelników kretynami to aż prosi się, aby dopowiedzieć – swój swego pozna. Przez posiadane statystyki wiem dokładnie, kto czyta mój blog. Nie znaczy to jednak zmiany treści, a dostosowanie formy. Raz na moim blogu pojawił się tekst stricte krytycznoliteracki – zaszczyt mnie w tyłek kopnął, bo zgłosił się do mnie z komentarzem autor. Po zmianie tekstu tzn. napisaniu go od nowa tylko w przystępnej formie pojawili się i zwyczajni czytelnicy, chętni właśnie do tej jak to zostało wcześniej nazwane symulowanej dyskusji. Lepsza symulacja niż cisza. Cieszę się, że działam tekstem na czytelnika, że wzbudzam w nim jakieś emocje – choćby politowanie. Z kolei pisanie dla samego pisania to chyba już forma grafomanii, a może ta właśnie dziś nazywa się – krytyką literacką? Nie zarzucam Wam drodzy krytycy braku wiedzy, bo tą macie i to jak najbardziej fachową i chwała Wam za to, za każdy raz kiedy nawet ja, studentka polonistyki, muszę biec do półki, by zrozumieć jakieś dawno zapomniane słówko, bo przecież synonimy, zwłaszcza te współcześnie używane to zło.
W przeciwieństwie do Was nie powiem, że to wina każdego z Was. Wiem, że to środowisko jest różnorodne zupełnie jak blogosfera. I „Kasia, lat trzynaście”, o której wspominała Karolina to nie jedyny twórca, ba! Nawet nie większość, a przecież padło podczas panelu, że w takim układzie dość totalitarnym krytyka bierze pod uwagę właśnie mniejszość. Problem w tym, że krytycy nie zadali sobie trudu, by blogosferę poznać. Mówienie o konsekwentnym myleniu narracji z fabułą przez blogerów umieściłabym na półce między „mam ochotę na darmowe książki” a „idę za modą”. Chodzi mi o to, że Pan Krytyk, chcąc się aż nadto wywyższyć szukał tam, gdzie pod postem mnóstwo komentarzy „komć za komć”, a nie wśród sfery, z którą w teorii miał dyskutować. To trochę tak, jakby będąc profesorem nauk humanistycznych zerknąć w zeszyt pierwszoklasisty, niech będzie gimnazjum i oczekiwać w nim eseju interpretacyjnego na poziomie właśnie akademii, choć i tu padło rozróżnienie między krytyką literacką, a krytyką akademicką. To też trochę tak, jakby przyjść do podstawówki i uczyć dzieciaki wersyfikacji. A przecież cel nauki na tym poziomie jak i tego materiału jest inny. Zatem bloger nigdy nie będzie krytykiem literackim, bo nie taki jest jego cel – chyba, że sam wstąpi do akademii i świadomie pójdzie tą ścieżką. I tutaj też nasunął mi się inny pomysł czy to nie jest tak, że krytycy się po trosze boją? Że oni kompetentnie piszący o tym jak czytać daną pozycję, co w niej dostrzegać, nagle dostaną pstryczka w nos, bo przyjdzie ktoś z ulicy (nie akademii) i zrobi to samo? Wtedy po co nam będzie ta nauka? I tutaj wstawić można monolog z filmu Koterskiego.
Inna kwestia, ale również dotycząca formy jest taka, że pokolenie tl;dr zdobywa świat! Długie wywody na temat książki zwyczajowo się już nie sprawdzają. I nawet mówienie tu przez jednego z „amatorów”, że to się zmienia, i że czytamy w Internecie więcej jest nieco zabawne. Owszem czytamy więcej, ale nie dłuższe treści. Co to za przykład z ebookiem? Panie! Toć to różnica jest przeczytać książkę, gdzie mamy fabułę, narracje, bohaterów, a co innego artykuł, który im dłuższy, tym większe daje szanse na szum informacyjny – sorry, taki mamy klimat.
I czepiać bym się mogła tak akapitów ze czterdzieści, ale wtedy nikt mi tego nie przeczyta, więc po co? Osobiście (Uwaga! Drodzy Krytycy! Pojawia się ZDANIE OSOBISTE, którego ponoć na blogach nie ma) uważam, że jedni koło drugich mogą istnieć i to bez spięć. Gdyby nie ten panel to w życiu byśmy sobie w drogę nie weszli. Mieliście nas za miernoty próbujące coś tam z dołu krzyczeć, a my Was za nadętych filistrów. W efekcie dyskusji… cóż, my zapewne zostaliśmy w Waszych oczach malutcy, a dla nas Wasze ego nadal jest wybujałe – i co z tym zrobisz? No nic nie zrobisz…
A morał tej historii jest krótki i niektórym znany – choć wyrośli z tego samego, to się nie dogadali.
Możesz wesprzeć moją działalność „stawiając mi kawę”

Może Cię zainteresować:
Zbigniew Jankowski – Wilczym śladem (komentarz)
W skrócie autor (Zbigniew Jankowski) książki Wilczym Śladem przedstawia fragmenty z procesu, jakim był development gry Wiedźmin 3: Dziki Gon….
Dlaczego nikt nie cytuje Twoich badań?
Humanisto, oto dlaczego nikt nie cytuje Twoich badań! Czyli dlaczego uczelnie powinny zainwestować w marketing naukowy….
Kingdom Come Deliverance 2
Po długim czasie oczekiwań, oto w końcu Królestwo nadeszło! Kingdom Come Deliverance 2 ukończyłem tak bardzo, że na ten moment…
SEO SREO Wojciecha Orlińskiego i troska o dziennikarstwo
Link do felietonu Wojciecha Orlińskiego zatytułowanego SEO SREO dostałam w sumie 17 razy. Niewielu z moich informatorów przeczytało ten tekst,…
Historyczne korzenie Assassin’s Creed: Gdzie fikcja spotyka rzeczywistość
W początkowych założeniach Assassin’s Creed miał być kolejną odsłoną serii Prince of Persia. Szeroko znanych i lubianych przygód perskiego księcia…
Arkadiusz Kamiński (Arhn) – Zagrajmy jeszcze raz. O złotej epoce
W moje ręce przez zupełny przypadek trafiła książka Arkadiusza Kamińskiego pt. Zagrajmy jeszcze raz. O złotej epoce gamingu w Polsce….