„Krytyku” – czytasz czy piszesz?

„Krytyku” – czytasz czy piszesz?



Jakiś czas temu zwątpiłam w wyjazdy warsztatowe. Spotykałam na nich mieszankę ludzi – zarówno tych, którzy przyjechali się czegoś nauczyć, jak i tych, którzy w sumie jeszcze nie wiedzą i może kiedyś tak, ale raczej nie, a teraz po prostu mieli czas. Nie chcę wartościować. Każdy przyjechał „po coś”, każdy w innym celu. Zwątpiłam w sensowność takich przedsięwzięć, ale nie przestałam jeździć. Było warto?      

Wczoraj rano wróciłam z Gdańska, gdzie w ramach festiwalu „Odnalezione w Tłumaczeniu” uczestniczyłam w warsztatach z krytyki przekładu, prowadzonych przez Magdę Heydel oraz Dorotę Kozicką. To nie były moje pierwsze warsztaty wyjazdowe, a tym bardziej pierwsze zajęcia poświęcone krytyce (od początku semestru letniego w siatce studiów mam cztery i pół godziny tygodniowo poświęcone szeroko rozumianej krytyce), tym bardziej więc jestem zaskoczona, że (tu uśmiecham się do jednej z uczestniczek) „da się!” zrobić to dobrze. 

Ze względu na charakter warsztatów (przekład) krążyliśmy wokół tematów tłumaczeń i samej postaci tłumacza. Czy nie znając oryginału możemy wyczuć, że tłumacz „spaprał” sprawę? Czy mając fragment tekstu (bez autora) możemy rozpoznać i zarazem wskazać cechy stylistyczne świadczące o tym, że tekst jest przekładem z innego języka? Jaka jest rola tłumacza i czy powinien on być widoczny w tekście? Zdania na ten temat są oczywiście podzielone. Tutaj warto wspomnieć wieczorne spotkanie Wiesława Myśliwskiego ze swoimi tłumaczami, gdy autor uznawał ich za współtwórców swoich powieści, nawet jeśli oni sami (jak np. Lesman) uważali, że „tłumacz musi zniknąć”.  Gdy pani Starosielska mówiła o „byciu szpiegiem w głowie pisarza”, to Myśliwski puentował – „ale ja nie mam nic w głowie”, dodając przy tym, że sam jest „wynajęty” przez swoich bohaterów do pisania, do dawania im głosów, a nie głosem swojej literatury.

Trochę to zawiła relacja pisarza z tekstem oraz tekstu z pisarzem, niemniej jednak warto zwrócić uwagę na postrzeganie tłumacza jako artysty, a jego pracy jako swego rodzaju sztuki. I właśnie na tym skupiały się warsztaty. Zestawienie dwóch tłumaczeń opowiadania Virginii Woolf – „Kundel Gipsy” oraz „Kundelka Gipsy” – uświadamia jak „niewielkie” zmiany leksykalne ustanawiają zupełnie inny odbiór dzieła, uwypuklając lub
 zacierając pewne możliwe odczytania tekstu. To również uzmysławia, że pytanie: „w jakim tłumaczeniu czytałaś?” ma większe znaczenie, niż czasem nam się wydaje.

Te sześć godzin warsztatów i rozmów wokół różnych tekstów, a zwłaszcza opowiadania „Jesus Christ” Etgara Kereta, uświadomiło mi jeszcze jedną rzecz. Mianowicie dotychczas niemalże wszyscy uczyli mnie pisać, a mało kto uczył mnie czytać teksty. Ile razy słyszałam i z ust swoich kolegów, i koleżanek ze studiów recepty: „Na jedną stronę napisaną – sto przeczytanych” (swoją drogą to motto Kapuścińskiego). W całym tym procesie często brakuje miejsca na – przemyślenie. Zarówno tego, co się czytało, jak i tego, co się chce napisać albo już napisało. Niby wszyscy o tym wiedzą, niby wszyscy o tym pamiętają… Jak często łapiesz się na bezrefleksyjności?

Bo o czym jest tekst, każdy widzi, ale… no właśnie. Hołd dla oczywistych oczywistości.

Postaw mi kawę na buycoffee.to



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry