Rozważania wokół dzienników [Jonas Mekas: Nie miałem dokąd iść]

Czasy się zmieniają, ale nie ludzka mentalność…



O dziennikach Jonasa Mekasa można by powiedzieć, zawierzając innym, że to „doskonały wstęp do jego kinematografii” – tyle, że ja nie znam jego filmów, a przed lekturą krótkiej noty biograficznej zamieszczonej w książce nawet nie wiedziałam, że miał znaczący wpływ na rozwój nowojorskiego undergroundu. Trudno wynieść taką wiedzę i z samych zapisów z lat 1944-55, bo jeśli pojawia się tam kwestia sztuki, której po dziś dzień jest uczestnikiem, to tylko na marginesie, w nielicznych wtrąceniach: „W sobotę kupiliśmy wreszcie kamerę – Bolex 16 milimetrów […]. Przez trzy godziny staliśmy, obserwując uliczną paradę”. Czytałam tę książkę inaczej, jako zapisy mojego „rówieśnika” (dzienniki powstały, gdy Jonas Mekas miał 22-33 lata).

Trafiłam na nią w Dworku Czesława Miłosza w Krasnogrudzie, a o jej zakupie zdecydował tytuł Nie miałem dokąd iść oraz test pierwszej strony, po której uznałam Jonasa Mekasa za „swojego człowieka” ze względu na podobieństwo doświadczeń. Zbyt rzadko spotykam bowiem ludzi, którzy jak on mogą napisać: „Ponad rok zajmowałem stanowisko redaktora naczelnego prowincjonalnego tygodnika. Kolejny rok przepracowałem jako redaktor techniczny ogólnokrajowego tygodnika o ambicjach literackich” itd., a „to wszystko” w wieku niespełna dwudziestu dwóch lat. Ze względu chociażby na okres powstania dzienników (obejmujących II wojnę światową) trudno porównywać doświadczenia życiowe, a tym bardziej się utożsamiać, bo w końcu to „takie czasy”, zupełnie inne niż współczesne. Tylko na ile to faktycznie inne czasy i inni ludzie, z których myślami i przeżyciami nie sposób się utożsamiać, i czy aby na pewno jest to tylko „złudne podobieństwo”?

Mój dużo starszy znajomy, przy okazji jednej z naszych rozmów o „starych” i „nowych” czasach, poradził mi niegdyś, aby nie dać sobie wmówić, że kiedyś było lepiej, bo było dokładnie tak samo, a może i nawet gorzej pod pewnymi względami… I choć uważam, że „dawne czasy” są często zbytnio idealizowane, to jednak i jemu trudno było mi przyznać rację, wszystko odbywało się na zasadzie „wierz mi na słowo”. Tym trudniej wierzyć, kiedy jego rówieśnicy wokół powtarzają jak mantrę „za naszych czasów…”.

W trakcie lektury dzienników Mekasa nie raz wróciły do mnie echem te słowa, a ostatecznie zaprowadziły do stwierdzenia, że owszem, czasy się zmieniają, ale nie ludzka mentalność. Nie miałem dokąd iść okazało się świetnym lekiem na duszę trawioną przez horror loci, pozbawiając mnie resztek naiwności co do „dawnych czasów”. Na ponad czterystu stronach dostałam słowa, ale słowa będące zapisem myśli – jak wspominałam na początku – mojego równolatka, mającego zupełnie inne rozterki życiowe, a mimo wszystko nader podobne myśli. Piszącego wiersz(e) (na samym początku książki notuje: „nie czuję się żołnierzem ani członkiem podziemia. Nie jestem do takiego życia przygotowany ani fizycznie, ani mentalnie. Jestem poetą” – co nieco mnie rozbawiło, to bycie poetą), pod którymi mogłabym się śmiało podpisać, gdyż zupełnie jak Mekas:

Tylko któżby nie mógł się pod tym podpisać na pewnym etapie swojego życia? Ano ten, który nie myśli o swoim miejscu w świecie, o swoim życiu jako formie „przeżycia” i spełnienia. Obracając się w takim gronie łatwo nabrać przekonania, że się wynokiwa, „szuka dziury w całym”, wszak inni nie mają takich rozterek. Mekas przebywał w podobnym środowisku jako dips (uchodźca), włócząc się wraz z bratem przez lata od obozu do obozu, a ostatecznie cumując swoją łódź w Nowym Jorku (porównując się przy tym do Orfeusza), gdzie „oto stoję w tej chwili, tutaj, z rękami mocno przyciśniętymi do boków, z opuszczonymi ramionami, ze wzrokiem wbitym w ziemię, i zaczynam życie od punktu zero”.

Ten „punkt zero” pojawi się w jego życiu kilkukrotnie, zwiastując nie tylko „wielkie” zmiany, czasem odnosi się do utwierdzenia w jakimś poglądzie, innym razem znów do obalenia przekonań. Mekas podważa siebie i wszystkich wokół, ale przede wszystkim idzie wciąż naprzód, nawet jeśli z zapisków nie wyłania się jasno określony cel życiowy – wszak tytuł głosi: „nie miałem dokąd iść”, co można też czytać jako „poszedłem gdziekolwiek”, gdziekolwiek „było po drodze”. I to jest właśnie nauką wyciągniętą z jego zapisków. Przez długi czas można nie znaleźć sprzyjających nam ludzi, czuć się „nie na miejscu”, ale trzeba iść. To właśnie bezcelowa wędrówka staje się tym, co przybliża nas do celu. Jonas Mekas wyjeżdżał z Litwy jako poeta, a ostatecznie skończył jako wybitny filmowiec…

Dalszy ciąg jego życiowych losów opowie kino…  

Postaw mi kawę na buycoffee.to



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry