
Wydawca: Nasza Księgarnia
Autor: Francesc Miralles
Tłumacz: Elżbieta Komarnicka
Tytuł: Miłość przez małe m
Data wydania: 2010
Liczba stron: 296
Opis Miłości przez małe m za LubimyCzytać:
Jeden spodeczek mleka może wszystko zmienić… W ostatni dzień roku za drzwiami Samuela, nauczyciela literatury, rozlega się ciche, lecz natarczywe drapanie. To bezdomny kot — niezwykły jak każdy kot — niespodziewanie wkracza w życie samotnego trzydziestotrzylatka i w cudowny sposób je przeobraża. Samuel odtąd nie tylko lepiej sypia przy wtórze mruczenia, lecz także nawiązuje nowe przyjaźnie. A wszystko wydaje się prowadzić do pierwszej miłości z dzieciństwa — tej, która kiedyś obdarzyła go tajemniczym pocałunkiem motyla… „Miłość przez małe m” to pełna magii opowieść o poszukiwaniu szczęścia, którą pokochali czytelnicy na całym świecie. Francesc Miralles — urodzony w Barcelonie w 1968 roku, z wykształcenia jest germanistą, a obecnie pracuje jako pełnoetatowy pisarz. Za swoje powieści dla dorosłych i młodzieży otrzymał wiele prestiżowych hiszpańskich nagród, m.in. Premio Columna Jove.
Możesz wesprzeć moją działalność „stawiając mi kawę”

Kilka lat temu, przeglądając pudła z książkami na jakimś kiermaszu, wpadła mi w ręce pozycja autorstwa Francesca Mirallesa zatytułowana Miłość przez małe m. Z całą pewnością urzekła mnie jej okładka, na której z pary wielkich butów swój łeb wystawiał mały kotek. Zabrałam książkę ze sobą i… zajrzałam do niej po co najmniej 10 latach! Po raz kolejny zadziałała na mnie magia okładki i tym razem, zanim wystawiłam ją na sprzedaż, postawiłam przeczytać.
Francesca Miralles w swojej powieści Miłość przez małe m próbuje uchwycić subtelność uczuć i nieprzewidywalność losu, wykorzystując do tego popularny motyw efektu motyla. Niestety, pomimo ambitnych założeń, książka pozostawia czytelnika z uczuciem rozczarowania.
Nie żywiłam wielkich nadziei na wspaniałą lekturę, a mimo to mocno się zawiodłam. Bohater (Samuel) to niezbyt ogarnięty, samotny akademik, który podobnie jak autor jest hiszpańskim germanistą. To połączenie sprawia, że choć przemierzamy razem z Samuelem Barcelonę, to co rusz autor uzupełnia, a właściwie nadbudowuje rzeczywistość odniesieniami do niemieckiej filozofii, literatury, muzyki i sztuki. Co sprawia, że cała przestrzeń, w której rozgrywa się akcja książki, rozmywa się.
Są czytelnicy, którzy dostrzegą w tym głębie poprzez wplatanie prawd uniwersalnych w powieść. Dla mnie to niestety żonglerka, która w żaden sposób nie urozmaica tego dość żałosnego widowiska. Dlaczego? Przypomina to bardziej wypracowanie, w którym ambitny uczeń próbuje zabłysnąć, co rusz wrzucając niezbyt powiązane ze sobą cytaty i odniesienia, które pasują mu w tok narracji tylko poprzez swoją uniwersalność. Brak w tym jednak myśli przewodniej i tego, co mogłoby nadać filozoficznej głębi. W zamian dostajemy Mirallesa à la Paulo Coelho i to w czasie, kiedy na polski rynku wydawniczym zdaje się, że był hype na takie pozycje.
To bardzo ciąży na powieści, która w zasadzie nie jest zbyt dobrze osadzona w miejscu i czasie. Wspominałam wcześniej, że spacerujemy z bohaterem po Barcelonie, ale i to jest na wyrost powiedziane. Autor nie dba o to, byśmy tę przestrzeń jakkolwiek poznali. Nie można tu jednak mówić o tym, że zabieg ten dodaje opowieści uniwersalności, ponieważ kilka razy jednak zostaje wpleciona w narracje jakaś hiszpańska nazwa ulicy. Można odnieść wrażenie, że autor nie potrafi malować słowem przestrzeni. Najpewniej nie opisuje jej, bo zna ją zbyt dobrze, poruszanie się po niej jest dla niego nazbyt oczywiste, więc o czym tu gadać? Dla czytelnika obraz ten jest zgoła inny, pomieszany, niekompletny, chaotyczny. I nie czepiałabym się o to zanadto, gdyby nie fakt, że w kilku momentach ta przestrzeń, jak i konkretne lokalizacje odgrywają kluczową rolę dla fabuły. Czytelnik jest jednak wykluczony z tej całej „zabawy” i pozostaje mu bierne (zupełnie jak początkowe zachowanie bohatera) obserwowanie nieuniknionego.
Za plus tej pozycji trzeba z całą pewnością uznać krótkie rozdziały, które jako jedyne zachęcają do tego, by czytać tę powieść dalej. Nie są jednak zbyt dobrze skonstruowane, ponieważ raz stanowią kontynuację wątku (można przegapić, że to nowy rozdział), innym razem wprowadzają nowy wątek na zasadzie wtrącenia, które mogłoby znaleźć się w dowolnym miejscu powieści. I tutaj pojawia się kolejny problem otóż całość historii swobodnie płynie, niektóre wątki zostają porzucone, inne wydają się zbędne. Sprawia to wrażenie, że autorowi „się napisało”, ale co? Po co? Nie wiadomo, jest i już.
Ponarzekałam. Ale o co chodzi z tą całą Miłością przez małe m? Według naszego bohatera to szereg zdarzeń następujących po sobie, które ostatecznie prowadzą do osiągnięcia szczęścia poprzez robienie pozornie nic nieznaczących rzeczy. Innymi słowy… efekt motyla, ot co, bez dorabiania do tego nowej filozofii. Czy istnieje jakiś dobry sposób opowieści o tym? Z całą pewnością! Co robi autor? Wybiera na bohatera introwertyka, który poprzez nakarmienie kociego przybłędy mlekiem wywołuje rzeczony efekt… w tej samej sekundzie. Prowadzi to do poznania swojego sąsiada z góry (mieszka tam już kilka lat i dotąd go nawet nie widział), znalezienia dawnej sympatii(?), poznania kolejnych nietuzinkowych osób i rzucenia się w wir wydarzeń. To wszystko spotyka naszego biednego introwertyka, a on niczym Neo podąża za tym białym króliczkiem (chciałoby się napisać kotkiem, ale kotek w powieści prawie nie występuje), jakby wybudził się z chwilowego letargu, w który nie wiedzieć czemu zapadł.
Jednym z najmniej przekonujących wątków w książce jest spotkanie przez Samuela dawnej sympatii. Dlaczego? Nasz bohater, przechodząc przez pasy, krzyżuje swój wzrok z kobietą, która wydaje mu się znajoma. Mało tego w jego mniemaniu kobieta uśmiecha się do niego i po przejściu przez skrzyżowanie podobnie jak on ogląda się za siebie. Jaki nasz bohater wyciąga z tego wniosek? To jest dziewczyna, z którą ze 30 lat temu poznał się przypadkowo podczas zabawy na podwórku, ponieważ schowali się w tym samym miejscu, gdy bawili się w chowanego. Nigdy więcej już jej nie widział, aż do czasu przejścia przez pasy. To wystarczający powód, by jego serduszko zaczęło bić mocniej i skoncentrować się na tym, aby odnaleźć tajemniczą dziewczynę, ponieważ ona go zapewne też kocha. To, co się później dzieje podchodzi pod stalking i ukazuje, jak w wielkiej desperacji żyje nasz naiwny bohater.
Autor książki Miłość przez małe m nie do końca chyba zrozumiał, w czym tkwi cały urok efektu motyla albo zanadto nie chciał rozwlekać powieści. W jego mniemaniu wydarzenia następują w sposób nieprzerwany jedno po drugim. Problem w tym, że wydarzenia te zdają się żyć bardzo krótko, tj. pierwsze wydarzenie wywołuje drugie i umiera. Drugie wywołuje trzecie i jego „moc” wyczerpuje się na tym. Im dalej więc jesteśmy w fabule, tym mniejszy związek z narracją mają poprzednie wydarzenia.
Miłość przez małe m autorstwa Francesca Mirallesa prezentuje się jako książka pełna kontrastów. Z jednej strony jest w niej coś intrygującego (np. postać Waldemara). Z drugiej strony fabuła pozostaje niespójna i na dobrą sprawę nieprzekonująca.
Może Cię zainteresować:
Zbigniew Jankowski – Wilczym śladem (komentarz)
W skrócie autor (Zbigniew Jankowski) książki Wilczym Śladem przedstawia fragmenty z procesu, jakim był development gry Wiedźmin 3: Dziki Gon….
Dlaczego nikt nie cytuje Twoich badań?
Humanisto, oto dlaczego nikt nie cytuje Twoich badań! Czyli dlaczego uczelnie powinny zainwestować w marketing naukowy….
Kingdom Come Deliverance 2
Po długim czasie oczekiwań, oto w końcu Królestwo nadeszło! Kingdom Come Deliverance 2 ukończyłem tak bardzo, że na ten moment…
SEO SREO Wojciecha Orlińskiego i troska o dziennikarstwo
Link do felietonu Wojciecha Orlińskiego zatytułowanego SEO SREO dostałam w sumie 17 razy. Niewielu z moich informatorów przeczytało ten tekst,…
Historyczne korzenie Assassin’s Creed: Gdzie fikcja spotyka rzeczywistość
W początkowych założeniach Assassin’s Creed miał być kolejną odsłoną serii Prince of Persia. Szeroko znanych i lubianych przygód perskiego księcia…
Arkadiusz Kamiński (Arhn) – Zagrajmy jeszcze raz. O złotej epoce
W moje ręce przez zupełny przypadek trafiła książka Arkadiusza Kamińskiego pt. Zagrajmy jeszcze raz. O złotej epoce gamingu w Polsce….