Szymon Augustyniak – Mimochodem o chodzeniu (recenzja książki)

Nawiasem mówiąc o wszystkim naokoło i pieszych wędrówkach



Mimochodem o chodzeniu, Szymon Augustyniak
Okładka książki Mimochodem o chodzeniu

Wydawca: Editio
Autor: Szymon Augustyniak
Tytuł: Mimochodem o chodzeniu
Data wydania: 2018
Liczba stron: 296

Opis Mimochodem o chodzeniu za LubimyCzytać:
Poruszanie się o własnych nogach większość z nas traktuje jako czynność tak oczywistą, że w zasadzie się nad nią nie zastanawiamy. Okolicznościowa przechadzka, spacer z psem, wyjście do sklepu czy do pracy nie wydają się niczym spektakularnym i nie stanowią takiego wyzwania jak zdobycie najwyższych szczytów Ziemi czy podróż dookoła świata. Jednak ta na pozór prozaiczna czynność okazuje się świetnym tematem do głębszych rozważań, a historia chodzenia może być fascynującą lekturą.

Zebrane w tej książce fakty oraz przemyślenia pozwalają spojrzeć na chodzenie z szerszej perspektywy niż codzienne życie czy wynikające z ruchu zdrowotne korzyści. Historia chodzenia to także historia butów oraz specyficzne spojrzenie na sztukę, religię, ewolucję czy wojskowość – we wszystkich tych dziedzinach chodzenie odegrało i odgrywa ważną rolę, choć kontekst, w jakim się pojawia, bywa różny.



Paradoks pisania książki o chodzeniu polega na tym, że trzeba usiąść na tyłku. Wtedy jednak może się okazać, że myśli towarzyszące nam w drodze gdzieś odpłynęły albo, jak to ujął Łona: „bo te ślicznotki tak kuszące w zarysach / straszliwie więdną, kiedy tylko je napisać” („Znowu nic”), przestają być – powiedzmy – ujmujące. I tak trochę dzieje się z książką Szymona Augustyniaka, zatytułowaną dość bezpiecznie: „Mimochodem. O chodzeniu”.

Okładka książki nawiązuje do polskich edycji lektur spod pióra Petera Wohllebena („Sekretne życie drzew”, „Duchowe życie zwierząt”, „Nieznane więzi natury”) czy też Tristana Gooley’a („Jak czytać wodę”, „Przewodnik wędrowca”). I podobnie jak w przypadku Wohllebena, jest ona w zasadzie zbiorem ciekawostek, z lektury której w ostatecznym rozrachunku nic nie wynika. Ani to czytelnika grzeje, ani ziębi. Ani nie zachęca do sięgnięcia dalej, ani też nie wzbudza jakieś poważniejszej refleksji poza: „no faktycznie mało chodzę” (większość recenzji znalezionych w sieci skupia się na tym aspekcie). Ale na półce, zwłaszcza obok wspomnianych wyżej lektur, ładnie będzie wyglądać. Jednak czy tylko o to – no właśnie – chodzi?

Ujmujący wstęp, w którym Augustyniak deklaruje, że jego publikacja nie będzie książką naukową, spodobał mi się. Naukowo temat jest „pełny”, można już tylko „inaczej”, „dziwniej”. Tym chętniej sięgnęłam po lekturę, która nie będzie przeintelektualizowana. Autor rzecze: „ta praca nie jest naukową rozprawą z jednej prostej przyczyny: nie jestem uczonym. Spiritus movens całości stały się nogi, nie głowa. Jako amator przechadzek starałem się zebrać jak największą liczbę faktów […]. Nie wyczerpuję jednak tematu, bo nie jest to możliwe. Chcę, aby czytelnik w rozwijaniu wiedzy mógł iść (i iść i iść i iść…) własną drogą”. I tu zaczynają się schody. Wybrane przez autora fakty (ciekawostki) są intrygujące na tyle, ile trwa ich lektura. Zostaje po nich niewiele. Parę zaznaczonych zdań, przytoczonych za kimś innym. Nawet jeśli Augustyniak słusznie zauważa, że: „[…] ta elementarna i najbardziej podstawowa ludzka aktywność [chodzenie – O.Cz.] została zdegradowana do bezsensownego wysiłku”, to nie ciągnie tego tematu dalej, porzuca go na rzecz innego.

Wróćmy jednak do tytuł, który pozwala bezpiecznie lawirować i uciec od głosów sprzeciwu, że przecież miało być o chodzeniu… Ano właśnie, bo o chodzeniu to jest, ale nie zawsze, częściej obok, wręcz na marginesie. Jeśli autor wprowadzi swój wywód na koczowniczy tryb życia ludzi pierwotnych, to tylko po to, aby zacząć rozprawiać o jedzeniu. Jeśli zaczyna o pielgrzymach, to skręca od razu w wątek dotyczący higieny itd. Z jednej strony dostarcza garści ciekawostek, o których byśmy nie pomyśleli (ale umówmy się – nie po to też sięgaliśmy po tę książkę), a z drugiej… mogłoby się okazać, że autor nie odrobił lekcji i tak naprawdę niewiele jest w stanie powiedzieć nam o aspekcie chodzenia w pielgrzymce / u pielgrzymów itd.

Podobnie rzecz ma się ze spisem treści, który może sugerować naprawdę przemyślany kształt książki. Jednak jej środek rządzi się już przypadkiem. Co jakiś czas na szarym tle w środek tekstu zostanie wrzucona ciekawostka dotycząca chodzenia, przydzielona chyba losowo, bo zwykle nie mająca żadnego związku z tym, o czym akurat czytamy. Zresztą ciekawostki zazwyczaj dotyczą chodzenia, a sama treść skupia się na „wszystkim innym”. Myśli biegną w swoją stronę, przeciwną do kierunku chodu. Wybija to z lektury, nawet jeśli całość jest napisania dość zgrabnie, tekst płynie, ma swoje flow.

Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to zła książka. Jest lekko napisania, momentami intrygująca, ale raczej zrodzona podczas wędrówek, niż o samych wędrówkach traktująca. Innymi słowy, wbrew pozorom (do)chodzenia tam niewiele. Jeśli chcemy przeczytać cokolwiek, to zdecydowanie warto. Jeśli nastawiamy się na coś poświęconego stricte chodzeniu czy też podobnego do „Filozofii chodzenia” Grosa, to zdecydowanie odradzam, unikniecie rozczarowania.

A największego dostarczył mi ostatnio rozdział „Chodzenie jest sztuką”, w którym autor przygląda się „znanym chodziarzom”, wśród których znaleźli się m.in. Thoreau, Rousseau, Tołstoj, London, Woolf, Kant czy też Nietzsche. Pomysł świetny, ale wykonanie – pośpieszne? Opis wędrówki siedemnastu autorów zajął mu raptem siedemdziesiąt stron. Co daje średnio nieco ponad cztery strony na autora. To sprawia, że czytelnik dostaje informację o tym, że ktoś taki był, lubił chodzić i parę cytatów z jego twórczości albo z jej opracowań. I jeśli  nie zna owych autorów i ich twórczości, może nie złapać chodziarskiego bakcyla od tej skrótowości. Może nie zrozumieć idei ich wędrówek. I może to jest to miejsce, w którym czytelnik sam musiałby sięgnąć po więcej, jednak sposób podania informacji najzwyczajniej w świecie nie zachęca do dalszej eksploracji tematu. Ponadto nie do końca jestem pewna, do kogo „należy” ten katalog postaci? To autorzy inspirujący Augustyniaka? W jakiś sposób ważni dla jego wędrówek? Próżno szukać odpowiedzi na te pytania w książce. Lista, na której bazuje pisarz, w zasadzie nie wykracza poza tę wplecioną w (o)powieść Tomasa Espedala „Idź, czyli o sztuce dzikiego i poetyckiego życia”. I to „zapożyczenie” czuć, jego obcość i przypadkowość. A szkoda, widziałam w tej części ogromny potencjał i uzupełnienie zbioru ciekawostek. Miejsce na poprowadzenie naprawdę ciekawej narracji splecionej z wędrówkami autora.

Na sam koniec jednak wypada powiedzieć, że książka, co by o niej nie pisać, daje wrażenie „pełnej”, „skończonej”, „całościowej”. Takiej, po której stawia się kropkę. Nie będącą „punktem wyjścia”, a zakończeniem wędrówki.



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry