Bisz / Elhuana – Ukryte w śniegu (recenzja płyty)

Tamte Zimy już nie wrócą?



Bisz, Elhuana, Ukryte w śniegu

Wydawca: PchamyTenSyf
Autor: Bisz, Elhuana
Tytuł: Ukryte w śniegu
Data wydania: 2018
Liczba tracków: 9

Opis Ukryte w śniegu za PchamyTenSyf:

Co jest „Ukryte w śniegu”? Bisz i Elhuana nie chcą zdradzać zbyt wiele. Ich nowy projekt to hołd złożony brudnym brzmieniom i niedoskonałości – charakterystycznej dla podziemnych nagrań ale pojmowanej również jako istotny element piękna. Artyści przygotowali przemyślany konceptualny materiał, jednak odnalezienie najważniejszych kontekstów dla jego pełnego zrozumienia pozostawiają słuchaczom.

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Choć tytułowy singel (Ukryte w śniegu) zwodził słuchaczy, zapowiadając klimat rodem z epki Zimy (2007), uznanej dotychczas za najbardziej poetycki materiał rapera, to jednak w ostatecznym rozrachunku Bisz do pary z Elhuaną (odpowiedzialnym za warstwę dźwiękową) zabierają słuchaczy w zupełnie inny świat.

Choć to kolejny projekt, na którym raper stara się przekonać, że: „mnie nabierając się nabierają, bo każdą formę / wypełniam doskonale, póki się z niej nie uwolnię” (1 + 1 = 1, Ft. Gverilla), to jednak trudno przyznać mu tym razem rację. Konceptualnie materiał jest świeży, o czym świadczą choćby świetnie dobrane przejścia: cytaty z nauk zen czy fragmenty wyjęte z Estetyki japońskiej pod redakcją Krystyny Wilkoszewskiej – co oczywiście wpływa także na teksty, które w książeczce dołączonej do płyty zestawione są z klasycznym haiku, stanowiącym punkt dojścia albo wyjścia – trudno rozstrzygnąć nawet przy kolejnej lekturze (potraktujmy to jako plus). Czy to jednak wystarczy, aby dłużej przytrzymać słuchaczy?

Album oparty na wyraźnym koncepcie nie jest w rapie niczym nowym, tym bardziej w twórczości Bisza. Jeżeli natomiast chodzi o teksty (porównania i zabawę słowem), to w zasadzie raper przestał zaskakiwać od Wilczego humoru (przy współudziale Radexa), zatem trudno przyznać mu rację, kiedy mówi, że uwalnia się z formy, gdy już wypełni ją po brzegi. Równie trudno pozbyć się wrażenia, na co zwrócili uwagę także inni recenzenci, że wyjęte z tego materiału wersy można by śmiało wstawić do wcześniejszych projektów, na których na pewno nie powodowałby zgrzytów. Wszystko wskazuje więc na to, że Bisz już jakiś czas temu osiągnął swój „stały poziom”, z którego nie potrafi wybić się wyżej. Może dlatego materiał ten jest przesiąknięty pogodną rezygnacją?

Narracja, z którą mierzy się słuchacz, choć moim zdaniem nieco przegadana i przez to nieprzystająca do oszczędnych i dość surowych brzmień z bitów Elhuany, przenosi go w mroźny klimat. Tam spotyka człowieka, który „bez żalu i strachu kontempluje zachód […]”  (Smutek świata, Ft. DJ Paulo B.O.K.), zastanawiając się jednak: „dokąd gna tak głupiec? / Niosąc wciąż… świata smutek”, aby ostatecznie zawołać: „przeprowadź przeze mnie mnie / […] ściany czasu, czas już przez nie przejść” (Duch, Ft. Soniamiki). Warto dodać, że to kolejna płyta, na której raper mierzy się ze swoją dorosłością („zdejmuje ciało, które żałośnie trzymało się / młodości, w naiwności że może trwać / podziwiam starość, przyglądając się konarom” – Duch, Ft. Soniamiki), a przy okazji odnosi się do swojej wcześniejszej twórczości („spłacałem długi, lecz tak szybko spadła cena kruszcu / dziś jedyne złoto, które mam to…” – Godzina zmierzchu). Również refleksja o otaczającym go świecie, który „[…] padł pod podłą presją / ciżby by o liczby dbać, a godność gdzieś mieć” (Smutek świata, Ft. DJ Paulo B.O.K.) stała się stałym punktem programu Bisza, i to już od solowego debiutu z 2012 roku. Można mu zatem zarzucić tematyczną wtórność, ale tak to jest, kiedy co roku wydaje się nowy materiał.

Zastanawiający jest jednak ton pożegnania: „[…] czas się rozstać, na rozstaju światów staje czas / na skraju braku perspektyw, wyższego planu próg” (Smutek świata, Ft. DJ Paulo B.O.K.), „człowiek musi odejść, aby przetrwała legenda” (Godzina zmierzch), „czasem trzeba stracić wiele, potem jeszcze więcej / by nie tracić więcej czasu na ósemki w pętlach” (Pochwała cienia), itd. Chyba jednak nie ma się co obawiać końca kariery artysty, nawet jeśli zniknął on z mediów społecznościowych wraz z wydaniem Ukrytego w śniegu – w utworze rozpoczynającym płytę pojawiają się wszak wersy: „pod moim okiem rymy nie zamarzną / dopóki będą żyły – krąży ciepło” (Ukryte w śniegu).

Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule recenzji, można powiedzieć, że tamte Zimy z pewnością już nie powrócą, ale możemy chyba liczyć na coraz więcej poetyckiej treści w tekstach Bisza, gdyż z płyty na płytę wchodzi w coraz wyraźniejszy w romans z literaturą wzbogacając swoje utwory o abstrakcyjne koncepty, a tym samym nieco inaczej wybierając odbiorcę. W moim przekonaniu Ukryte w śniegu to odważny projekt, mimo że rapowo nieudolny (choćby ze względu na zbyt duży kontrast między tekstami, momentami przeintelektualizowanymi, a brzmieniami) – projekt stricte artystyczny, który „[…] przetrwa trochę dłużej w niecce cienia” (Ukryte w śniegu). Na uwagę zasługuje tu każdy detal – włączając w to oprawę graficzną Anny Mygoldeart. Nie znajdziemy na naszej scenie rapowej nikogo, z kim można by zestawić tego artystę.

Tekst został uprzednio opublikowany w nr 3 (112) 2018 Kwartalnika Kulturalnego Opcje.



Może Cię zainteresować:

Przewijanie do góry