Cytaty: Horst Bienek
[…] to są naprawdę śląskie lasy brzozowe mojego dzieciństwa, które przez lata, dziesiątki lat uskrzydlały moją wyobraźnie. Ach, zawsze to wiedziałem, a teraz moje oczy przekonują mnie o tym na nowo: nigdzie brzozy nie są tak piękne jak na Śląsku.
Wrocław – to kiedyś było miasto mojej tęsknoty, moich pragnień. Nie potrafiłbym powiedzieć dlaczego. Wrocław był po prostu dużym miastem, a Gliwice już wtedy wydawały mi się zbyt małe i zbyt ciasne. Będąc dzieckiem wystawałem czasami na dworcu gliwickim i wpatrywałem się w tablicę wskazującą kierunki: do Katowic, Wrocławia, Berlina, Pragi. Wiedziałem jednak, że nie wpuszczą mnie na peron.
Jakże często schodziłem ulicą WilhelmstraBe na brzeg rzeki, wrzucałem do niej kawałki drewna i obserwowałem, jak szybko porywa je prąd. Moja tęsknota unosiła się wraz z nimi, w kierunku zachodnim, ku Odrze i dalej do Wrocławia, do Bałtyku.
Właściwie chciałbym, jak papież, uklęknąć i ucałować ziemię, śląską ziemię. On tego nie robi, dlatego, że jest papieżem, lecz dlatego, że jest Polakiem. Ten kult ziemi, który znamy ze Wschodu, z Rosji, dotarł aż do Śląska. Czuję go też w sobie. Człowiek Zachodu nie potrafi tego zrozumieć.
Ach, właściwie powinienem teraz opowiedzieć historię żuru, bo to nie jest tylko zwykła zupa, to coś więcej. To jest cząstka rodzinnych stron, cząstka tego regionu, cząstka tego dawnego życia […]. I gdy teraz w »Metropolu« jem swój żurek i przewracam przy tym z zachwytu oczami, to dlatego, że wraz z tym smakiem na podniebieniu nagle pojawia się moje dzieciństwo. Brzozy, szosy, powietrze, niebo, mlecz – a teraz jeszcze żurek! Smakuję moje dzieciństwo!
I podczas gdy wjeżdżamy do miasta, a we mnie rodzą się obrazy mojego dzieciństwa i szukają zgodności z przemykającą obok rzeczywistością, zadaję sobie pytanie, dlaczego wdałem się w tę historię? Dlaczego podjąłem tę podróż w dzieciństwo? Po czterdziestu dwóch latach. Nikt z tych, których znam, już nie żyją. Żaden krewny, żaden znajomy, żaden przyjaciel.
Czekam aż miasto przejdzie obok mnie. Miasta dojrzałego wieku trzeba opanowywać, miasto dzieciństwa samo opanowuje człowieka. Jedno jest początkiem. A drugie dalszą drogą. Można przejść przez wiele miast. Miasto początku jest tylko jedno.
Śniłem o nie kończących się polach porośniętych kwitnącym żółto mleczem, które prześlizgiwały się obok. Potem były drogi z suchymi, karłowatymi drzewami. Rzeka, której czarny nurt płynął spokojnie w dal. Po drugiej stronie rzeki zielone, połyskujące lasy brzozowe. Tam chciałem się przedostać. Ale jak daleko sięgnąć wzrokiem, nigdzie żadnego mostu. Zastanawiałem się, czy nie powinienem po prostu przepłynąć na drugą stronę, ale w wodzie unosiła się gruba, kanciasta kra. Biegłem wzdłuż brzegu, szukałem łodzi, nie znalazłem jednak żadnej. Wołałem w kierunku przeciwległego brzegu z nadzieją, że może stamtąd ktoś mógłby mi przyjść z pomocą. Krzyczałem i krzyczałem. Nikt mnie nie usłyszał. Nikt się nie pokazał. Przebudziłem się.
Tam chcę teraz pojechać. Do domu, w którym wyrosłem. Do szkoły, w której uczyłem się lewo – i prawobrzeżnych dopływów Odry. Do lasu, w którym się bałem i gdzie czułem się wolnym. Do kościoła, w którym przyjmowałem pierwszą komunię. Ten biograficzny kwadrat mojego dzieciństwa chcę teraz zobaczyć.
Tak, to jest ten zapach, to jest to mroczne światło […]. Dzieciństwo to zapach, przede wszystkim zapach.
Wszystko jest tak blisko. Wystarczy, że zrobię kilka kroków. Dawniej wszystko było szerokie, duże, potężne. Kościół był wyższy. Wieża ciśnień szersza. Las o wiele bardziej nieskończony. Drzewa zieleńsze. Ulice dłuższe. Szkoła jeszcze większa. Cmentarz cichszy. Zapach silniejszy. Lato gorętsze, zima mroźniejsza. I czas przemijał wolniej. Tak to było w dzieciństwie.
Pan Krzemiński chciałby kręcić w dawnym mieszkaniu, lecz ja się wzbraniam. To nie ma już nic wspólnego ze mną. Tam mieszkają teraz inni ludzie z innymi biografiami. Schodzę schodami w dół, wychodzę przez drzwi, zamykam je za sobą. Jestem na dziecińcu. Jak najdalej stąd, jak najdalej. Najbardziej lubię zamykać za sobą drzwi.
Las oznaczał dla mnie – w przeciwieństwie do kościoła i szkoły – wolność. Zawsze można było tam odkryć coś nowego.
Jest taki czas, kiedy czas nie istnieje: dzieciństwo. W dzieciństwie czas stoi w miejscu. Wszystko, co się zdarza, zdarza się teraz. I nie ma końca, nie ma skończoności. Pewnie dlatego tak zapamiętale bawimy się w dzieciństwie zapominając o sobie, zapominając o czasie, zapominając o świecie.
Tak jak ogniska, które w tym czasie rozpalano wszędzie na polach, gdy wieczory stawały się już chłodniejsze. Człowiek grzał się przy ognisku, wkładał do niego kartofle i gdy piekły się one w żarze, śpiewaliśmy piosenki i zatopieni w myślach spoglądaliśmy w płomienie. Potem rozdzielano kartofle, przerzucało się je z ręki do ręki, gdyż tak były gorące, i w końcu przepoławiano, środek był biały, pachnący i gorący i smakował wyśmienicie. Był to smak wolności i przygody, poczucia wspólnoty i nieposłuszeństwa, bo w takie wieczory wracaliśmy do domów bardzo późno.
Wysoki urzędnik warszawskiego rządu, który właśnie zakończył inspekcję na Górnym Śląsku, mówi z rezygnacją: Górny Śląsk umiera. Myślę, że powinny bić dzwony, we wszystkich kościołach na Górnym Śląsku powinny bić dzwony i wbijać do głowy rządzącym, że jeżeli nic nie zmienią, umrze prowincja, umrze Górny Śląsk.
To była godzina zero. To była godzina anarchii. Nie było bogatych i biednych, nie było góry i dołu, nie było wczoraj ani jutra. Było tylko życie albo śmierć.
Chciałem odejść. Musiałem odejść. W zasadzie już się z tym światem pożegnałem. Pożegnałem się z rodzicami. Pożegnałem się z mieszkaniem. Pożegnałem się z bliskim mi otoczeniem. Pożegnałem się z ludźmi, których znałem. Pożegnałem się z dzieciństwem. Dzieciństwo dobiegło końca. Teraz zaczynało się coś innego; młodość. Nie miałem niczego, tutaj i tam. To nie był nowy początek, jak można by to oceniać z dzisiejszej perspektywy i jak wielu chciałoby to widzieć. Ach, to brzmiałoby zbyt patetycznie. Dla nas wszystkich oznaczało to prze-żyć, dalej-żyć, mimo wszystko-żyć. Nie było w tych dniach niczego trwałego, nic nie było tak jak dawniej, nic nie budziło ufności. Wszystko uległo zmianie